Jak gotować smacznie i zdrowo
Jak gotować smacznie i zdrowo
Zebrałam tu kilka moich przemyśleń na temat gotowania oraz sposobów
postępowania, których ja osobiście staram się trzymać. Nie staram się tu
nakazywać nikomu jak ma żyć – wybór jest oczywiście Wasz, jednak zawsze warto
przemyśleć kilka kwestii nawet, jeśli ostatecznie się z tym nie zgodzicie :) .
Początkowo chciałam pisać jedynie o smacznym aspekcie gotowania, ale bardzo szybko można stwierdzić, że pojęć "smacznie" i "zdrowo'” nie należy rozdzielać, ponieważ jedno ma zdecydowany wpływ na drugie. I tak:
1. Świeżość
Świeżość składników ma kluczowe znaczenie dla smaku i zdrowia przygotowywanych potraw. Jeden nieświeży składnik może zepsuć całe danie, które stanie się nie tylko niesmaczne, lecz także - co gorsza - szkodliwe.
Uważajmy zwłaszcza na:
- nieświeże ryby, mięso i wędliny: niosą ryzyko bardzo poważnych zatruć pokarmowych bakteriami E. Coli, salmonellą czy jadem kiełbasianym. Więcej na ten temat możecie przeczytać tu - warto. W związku z tym nie dajmy się zwieść karygodnym "mądrościom ludowym" głoszącym, że "lepiej zjeść i odchorować, niż by miało się zmarnować". Nie! Nie ryzykujmy nigdy zdrowiem lub nawet życiem własnym i ufających nam domowników!
Nie jedzmy mięsa, które ma dziwną, brunatną lub białawą barwę, biały nalot czy charakterystyczny, nieprzyjemny lub kwaśny zapach. Świeże mięso, poza swoim własnym, bardzo lekkim zapachem, nie pachnie "brzydko" w ogóle. Jeśli mamy wątpliwości - zrezygnujmy z jedzenia. Świeża ryba pachnie "rybą", lecz jakiekolwiek podejrzenia wyczucia zapachu zepsucia powinny nas powstrzymać przed jej spożyciem. Wędliny i kiełbasy są produktami, których zapach może nas zwieść - nie zawsze będzie on nieprzyjemny! Jeśli wędlina pachnie nieprzyjemnie, ma biały czy zielony nalot, zrobiła się śliska - sprawa jest prosta - nie nadaje się do spożycia. Zachowajmy jednak ostrożność, jeśli wiemy, że wędlina była zbyt długo przechowywana w niewłaściwych warunkach (np. poza lodówką) lub ogólnie - zbyt długo, nawet w lodówce. Sprawdzajmy daty ważności! W przypadku produktów mięsnych jest to szczególnie ważne.
Początkowo chciałam pisać jedynie o smacznym aspekcie gotowania, ale bardzo szybko można stwierdzić, że pojęć "smacznie" i "zdrowo'” nie należy rozdzielać, ponieważ jedno ma zdecydowany wpływ na drugie. I tak:
1. Świeżość
Świeżość składników ma kluczowe znaczenie dla smaku i zdrowia przygotowywanych potraw. Jeden nieświeży składnik może zepsuć całe danie, które stanie się nie tylko niesmaczne, lecz także - co gorsza - szkodliwe.
Uważajmy zwłaszcza na:
- nieświeże ryby, mięso i wędliny: niosą ryzyko bardzo poważnych zatruć pokarmowych bakteriami E. Coli, salmonellą czy jadem kiełbasianym. Więcej na ten temat możecie przeczytać tu - warto. W związku z tym nie dajmy się zwieść karygodnym "mądrościom ludowym" głoszącym, że "lepiej zjeść i odchorować, niż by miało się zmarnować". Nie! Nie ryzykujmy nigdy zdrowiem lub nawet życiem własnym i ufających nam domowników!
Nie jedzmy mięsa, które ma dziwną, brunatną lub białawą barwę, biały nalot czy charakterystyczny, nieprzyjemny lub kwaśny zapach. Świeże mięso, poza swoim własnym, bardzo lekkim zapachem, nie pachnie "brzydko" w ogóle. Jeśli mamy wątpliwości - zrezygnujmy z jedzenia. Świeża ryba pachnie "rybą", lecz jakiekolwiek podejrzenia wyczucia zapachu zepsucia powinny nas powstrzymać przed jej spożyciem. Wędliny i kiełbasy są produktami, których zapach może nas zwieść - nie zawsze będzie on nieprzyjemny! Jeśli wędlina pachnie nieprzyjemnie, ma biały czy zielony nalot, zrobiła się śliska - sprawa jest prosta - nie nadaje się do spożycia. Zachowajmy jednak ostrożność, jeśli wiemy, że wędlina była zbyt długo przechowywana w niewłaściwych warunkach (np. poza lodówką) lub ogólnie - zbyt długo, nawet w lodówce. Sprawdzajmy daty ważności! W przypadku produktów mięsnych jest to szczególnie ważne.
Nie należy próbować „chowania” nieświeżych produktów w potrawach, gdzie ich nie widać, np. zjełczałego masła czy nieświeżych jajek nie dodaje się do ciast, starych wędlin nie „chowa” się w zapiekankach, bigosach czy gulaszach. Będzie to miało zdecydowanie zły wpływ na smak, z dużym prawdopodobieństwem może to się źle odbić na zdrowiu. Przed pokusą takich czynności powinna powstrzymać szybka myśl „Zaraz: kogo ja chcę oszukać? Domowników? Siebie? Nawet, jeśli gotuję tylko dla samego siebie, nie będę ryzykować własnym zdrowiem dla kilku plasterków starej wędliny!”
Aby zapobiec marnowaniu się produktów, starajmy się
kupować tyle, ile jest nam potrzebne. Zakupy od razu wkładajmy do lodówki,
jeśli to konieczne, przepakowując je w odpowiedni sposób. Np. wędliny na wagę
szybciej psują się, gdy przechowywane są w plastikowych torebkach. Lepiej
sprawdza się mocny papier śniadaniowy lub nawet papier do pieczenia.
Jeśli powstają nadwyżki, od razu zamrażajmy produkt. Do mrożenia używajmy specjalnie do tego przeznaczonych torebek/woreczków. Na każdym zamrażanym produkcie umieszczajmy karteczkę z datą, kiedy został zamrożony. Pomoże to uniknąć zbyt długiego przechowywania produktów, co na dłuższą metę pogarsza ich smak i wygląd.
- nieświeże jajka: ich zapach jest szczególnie przykry.
Takie jajko zniszczy całą porcję tego, do czego je dodamy: ciasta, mięsa na
kotlety, ziemniaków na placki, itp. Przed dodaniem jajka do potrawy, wbijmy je
najpierw do oddzielnej miski. Jeśli jest nieświeże, poczujemy to od razu, bez
wątpliwości.
- nieświeże mleko: jego gorzki lub kwaśny smak również
zepsuje nam potrawę i może być przyczyną nieprzyjemnych sensacji żołądkowych.
- pleśń: wydziela trujące mikotoksyny,
które powodują zatrucie pokarmowe. Ponieważ pleśń jest odmianą grzyba, bardzo
szybko przenika „korzonkami” w sposób nie widoczny dla oka, w głąb produktu. Im
produkt bardziej miękki, tym szybciej. Nie oszukujmy się więc, że pleść z sera
czy pomidora da się odkroić, a pleśń z dżemu wystarczy zebrać z wierzchu łyżeczką!
Sprawa jest prosta: jeśli widzimy pleśń, to znaczy, że jest już ona
rozprzestrzeniona w całym produkcie, także w miejscach, których nie
widzimy. Absolutnie nie jedzmy produktów spleśniałych. W odróżnieniu od
szlachetnych szczepów pleśni zielonych, niebieskich i białych, które wzbogacają
smaki niektórych serów, pleśń, która zakrada się do produktu sama, nigdy nie
jest zdrowa! Jeśli na serze pleśniowym pojawi się nowa pleśń, której tam być
nie powinno - wyrzućmy go. W ekstremalnych przypadkach zatrucie pleśnią może
prowadzić do poważnego uszkodzenia wątroby - nie warto ryzykować. Aby
zminimalizować ryzyko powstawania pleśni, przechowujmy żywność w warunkach
suchych, czystych i chłodnych. Nie mieszajmy ze sobą różnych gatunków
produktów, np. różnych wędlin czy różnych warzyw/owoców. Niektóre z nich będą
psuć się szybciej od innych. Zepsuty produkt z łatwością zarazi inne. Więcej na
ten temat możecie przeczytać tu i tu – warto.
- mrożonki: a raczej produkty, które były
rozmrożone i ponownie zamrożone. W temperaturze pokojowej dochodzi do szybkiego
namnażania się bakterii i szkodliwych drobnoustrojów, które nie zginą podczas
powtórnego zamrażania i mogą powodować zatrucia pokarmowe. Produkt raz
rozmrożony należy zatem zjeść lub wyrzucić, nigdy zaś nie zamrażać ponownie.
Aby ustrzec się przed kupieniem ponownie mrożonej mrożonki zwróćmy uwagę, czy
produkt nie jest zbrylony/skawalony lub czy wewnątrz opakowania nie znajdują
się kawałki lodu - woda, która się wydzieliła podczas procesu rozmrażania
zmienia się w lód podczas ponownego mrożenia. Kupione mrożonki przynośmy jak
najszybciej do domu (najlepiej w torbie termicznej) i chowajmy do zamrażarki
lub przygotowujemy do zjedzenia.
Pamiętajmy, że zamrożenie nie odświeży magicznie
produktu, tylko zachowa go w takim stanie, w jakim jest on obecnie. Nie
zamrażajmy więc produktów nieświeżych.
"Nie musisz gotować
wymyślnych ani skomplikowanych arcydzieł - wystarczy dobre jedzenie ze świeżych
składników" - Julia Child
2. Jakość
Jakość produktów ma ogromny wpływ na ich smak.
Absolutnie nie należy wychodzić z założenia, że produkt najdroższy będzie
najlepszy, a produkt najtańszy – najgorszy. Ani cena, ani znana, szeroko
reklamowana marka, nie są gwarancją otrzymania produktu dobrej jakości.
Sprawdzajmy ofertę sklepów, porównujmy ceny, a przede
wszystkim: sprawdzajmy skład produktu na opakowaniu! O sprawdzaniu daty
ważności produktu i o tym, jak istotna jest jego świeżość, pisałam już wyżej.
Postarajmy się – oprócz zerkania na datę – wyrobić sobie również nawyk
kontrolowania składu produktu.
Dlaczego?
Proste: chodzi tu o nasze zdrowie, chodzi też o nasze
pieniądze! Warto być świadomym, że kupując produkt złej jakości pozwalamy
producentowi się oszukać, wyrzucamy nasze pieniądze w błoto. Płacimy (zazwyczaj
drogo!) za produkt małowartościowy. Często tuż obok na sklepowej półce leży
produkt lepszej jakości w zbliżonej cenie – sprawdźmy więc skład, by nie
pomnażać zysków nieuczciwego producenta, usiłującego zarobić na naszym
pospiechu i zaufaniu.
Jeśli myślicie teraz „to nie dla mnie, ja muszę
oszczędzać!” wyjaśniam – kupowanie produktów dobrej jakości nie oznacza
szastania pieniędzmi i życia ponad stan. Przeciwnie – jest świadectwem
rozważnego i odpowiedzialnego podejścia do domowego budżetu. Jest wyrazem
bycia świadomym, że nasze pieniądze przeznaczmy na coś, co jest tego warte i
nie dajemy się oszukać.
Wystarczy zacząć od rzeczy najprostszych: zwróćcie
uwagę na składy śmietany. Z czego powinna się ona składać? Po prostu ze
śmietany (pasteryzowanej) i żywych kultur bakterii mlekowych, powodujących jej
zakwaszenie. Tymczasem w wielu produktach napotkamy jeszcze: żelatynę wieprzową
(zła wiadomość dla wegetarian), mączkę chleba świętojańskiego, gumę guar,
skrobię modyfikowaną kukurydzianą, pektynę. Te dodatki to zagęszczacze i
stabilizatory, mające sprawić, by produkt niskiej jakości wyglądał jak
produkt wysokiej jakości, czyli gęsta, przyjemnie kremowa śmietana. Kwas
cytrynowy, występujący w niektórych produktach, ma polepszać smak i powodować
sztuczne zakwaszenie produktu. Sztuczne – ponieważ to prawidłowe powinno
pochodzić z naturalnej fermentacji dzięki bakteriom kwasu mlekowego. Zazwyczaj
obok znajdziemy dobrej jakości śmietanę w podobnej cenie.
Podobnie sytuacja wygląda w przypadku jogurtów, także
tych, które są reklamowane jako jogurty dla dzieci. W jogurtach dochodzą do
tego także środki słodzące, włącznie ze szkodliwym syropem glukozowo
fruktozowym zamiast cukru, aromaty i barwniki.
Zwróćmy tez uwagę na skład wędlin. Parówki -
rekordzistki, jakie zdarzyło mi się widzieć, miały w składzie 7% mięsa. I, nie
– nie jest to ponury żart. Nie kierujemy się sentymentem do marki ani
marketingiem (np. kolorowymi opakowaniami produktów „dla dzieci”) – kierujmy
się składem. Da się znaleźć zarówno parówki (choć te generalnie nie powinny
występować za często w niczyim, zwłaszcza dziecięcym menu), jak i kiełbasy o wysokiej
procentowej zawartości mięsa, tj. zdecydowanie powyżej 70%. Informację tę łatwo
znaleźć na opakowaniu, czytając skład produktu -wartości te są podane na
pierwszym miejscu. Sprawdźmy, czy w kupowanym produkcie nie ma składników,
które wydają nam się zdecydowanie dziwne. W składzie jednej z kiełbas zdarzyło
mi się zobaczyć włókna bambusowe. Cóż – zdecydowanie nie po to kupuje się
kiełbasę, by jeść włókna bambusowe! Ujmując rzecz pół-żartem, pół-serio, jeśli
nazwa czegoś zaczyna wyglądać jak „difenylochlorohydro….” – to raczej jest to
coś, czego nie chcielibyśmy wprowadzać do naszego organizmu…
Kupując wędliny nierozdrobnione, w jednolitym kawałku,
jak szynka, polędwica czy baleron – też zachowajmy czujność i sprawdźmy skład
procentowy mięsa. Jeśli widzimy, że np. mięso stanowi zaledwie 60% szynki,
która trzymamy w dłoni, oznacza to, że została ona mocno nastrzyknięta wodą
i/lub zalewą peklującą, by była cięższa. Zamiast za smaczną wędlinę, płacimy za
wodę.
Sprawdzanie składu produktów oznacza zatem bycie podwójnie
świadomym konsumentem: rozumiejącym, co kupuje i jaką to ma wartość
odżywczą, oraz podchodzącym z szacunkiem do siebie samego i własnej pracy
(dzięki której uzyskuje pieniądze na zakupy).
Dlatego zawsze staram się kupować rozsądnie – w
ramach dostępnych dla mnie środków finansowych, stawiając na dobrą jakość.
Zła jakość produktów szczególnie uwidacznia się w
potrawach, które składają się z niewielu składników i nie mają niczego, co by
jej brak zamaskowało. I odwrotnie: stawiając na dobrą jakość wyczarujemy
przepyszną i pełnowartościową odżywczo potrawę nawet z niewielu prostych
składników.
3. Zdrowie
Oprócz podstawowego warunku świeżości, opisanego
wyżej, może się zdarzyć, że produkt teoretycznie świeży staje się niezdrowy.
Niezdrowy w sensie „szkodliwy dla zdrowia” . Szkodliwe oczywiście będzie
wszystko, co spożywa się w nadmiarze (zwłaszcza jeśli chodzi o produkty
wysoko przetworzone, pełne chemicznych ulepszaczy), jednak chciałam się skupić
na rzeczach, które mogą powodować złe skutki dla zdrowia.
- smażenie na nieświeżym, przepalonym oleju.
Każdy olej (czy ogólniej tłuszcz) posiada cechę, która nazywa się punktem
dymienia czy tez temperaturą dymienia. Jest to temperatura, której
przekroczenie powoduje, że używany tłuszcz zaczyna się palić, ponieważ
kwasy tłuszczowe rozpadają się na glicerol i wolne kwasy tłuszczowe.
Oznacza to, że tłuszcz traci wartości odżywcze i powstają w nim szkodliwe
związki chemiczne, w tym rakotwórcza akroleina.
Najbardziej odporne na działanie wysokiej temperatury
są tłuszcze nasycone:
- Masło klarowane (ghee, ghi), – czysty tłuszcz pozbawiony laktozy (węglowodanów) i kazeiny (białka). Temperatura dymienia masła klarowanego wynosi ponad 250°C. Idealnie nadaje się do smażenia na głębokim tłuszczu – czego przykładem są Indie, gdzie ghee stosuje się codziennie do przyrządzania smażonych potraw.
- Smalec również należy do tłuszczów nasyconych, ale punkt dymienia smalcu zawiera się w przedziale od 120 do 220°C, w zależności od tego z czego jest zrobiony. Najlepiej smażyć na smalcu domowym, smalec produkowany na sprzedaż może zacząć się dymić już przy temperaturze 120°C, a zatem w ogóle może nie nadawać się do smażenia.
- Olej kokosowy i palmowy.
Tłuszcze jednonienasycone również zachowują dużą
stabilność przy podgrzewaniu do wysokich temperatur:
- Olej z otrąb ryżowych.
- Oliwa z oliwek z pierwszego tłoczenia.
Tłuszcze wielonienasycone są podatne na rozkład w
wysokiej temperaturze, zatem do smażenia się nie nadają, nawet pomimo wysokiej
temperatury dymienia (np. rafinowane oleje). Generalnie, oleje rafinowane
mają wyższy punkt dymienia niż ich odpowiedniki tłoczone na zimo, lecz
zdecydowanie dużo mniej korzystnych wartości odżywczych.
Masło nadaje się do smażenia jajek, które nie wymagają
długiego smażenia i wysokiej temperatury. Jeśli chcemy nadać maślany smak
smażonej potrawie, smażmy na oleju/oliwie, dodając jedynie trochę masła. Olej
zapobiegnie jego przypalaniu. Więcej na ten temat warto przeczytać tu – znajdziecie tu również tabelę
z punktami dymienia różnych olejów.
Kwestia doboru oleju budzi wiele kontrowersji i
sporów, dlatego absolutnie nie chcę tu przesądzać, co jest lepsze, a co
gorsze. Proponuję natomiast trzymanie się jednej zasady: jeśli przypali się
nam przypadkiem olej – nie używajmy go. Jeśli olej dymi, ciemnieje,
nieładnie pachnie, zdejmijmy patelnię z ognia, wylejmy olej, wyczyśćmy patelnię
i zacznijmy od nowa. Absolutnie też nie jedzmy spalonego, czarnego jedzenia.
Nie używajmy tego samego oleju wielokrotnie,
dopuszczając do jego przepalenia, ponieważ za każdym razem zwiększa się w nim
nasycenie toksyn. Nie wlewajmy więc na patelnię nadmiernej ilości oleju i nie
smażmy na nim więcej, niż jeden raz (w sensie przygotowania jednego posiłku,
nie smażenia kilku partii tego samego produktu)
- masło/margaryna: to temat nawet bardziej
drażliwy, niż oleje. Powiem więc tylko tyle: poczytajcie na ten temat,
wybierzcie świadomie, nie idąc za chwilową „modą” i tym, co wmawiają nam
producenci. Nie istnieją żadne cudowne produkty o magicznych właściwościach,
które zapewnią nam 100 lat w zdrowiu po posmarowaniu nimi kanapki.
- sól. Sól sama w sobie jest niezbędna do
prawidłowego funkcjonowania organizmu. Jeśli jednak z jakichś przyczyn chcecie
lub musicie ograniczyć spożycie soli, spróbujcie gomashio, czyli połączenia
sezamu z solą.
Najczęściej w sklepie znajdziemy sól kuchenną
„wzbogaconą” fluorem i jodem. Zdrowsze jest jednak spożywanie soli jak
najmniej przetworzonej. Zwróćmy też uwagę, czy kupowana sól nie zawiera
dodatkowych środków chemicznych w postaci antyzbrylaczy. Za najzdrowsza uważa
się sol morską. Ponieważ powstaje ona z odparowania wody morskiej, ma
występujące w niej cenne minerały, jak jod, magnez cynk, czy selen, a
stosunkowo mało sodu. Co ważne, ma także dużo intensywniejszy smak, przez co
można używać jej mniej, niż soli kuchennej. Wartościowa jest również
nieprzetworzona sól kamienna.
- żywności z puszki, której nie wykorzystaliśmy, nie
przechowujemy w puszce. Zawsze przekładamy zawartość otwartej puszki do
słoika/miski, i przechowujemy w lodówce.
- glutaminian monosodowy (glutaminian sodu,
także: E621, msg, ekstrakt drożdżowy, autolizowane drożdże, hydrolizowane
białka roślinne). Choć sam w sobie nie posiada smaku, jego rolą jest
wzmacnianie smaku produktów, do których został dodany. Znajdziemy go w
wysoko tłuszczowych przekąskach, fast – foodach i żywności przetworzonej. Jest
składnikiem zup, sosów i dań w proszku, sosów w butelkach, keczupów, często
wędlin i różnego rodzaju przetworów. Jest dopuszczony do użytku w przemyśle
spożywczym, jednak spożywany zwłaszcza w nadmiarze może powodować wiele
skutków ubocznych. Jednym z najpowszechniejszych jest ból głowy i
nudności, czasem określane mianem „wrażliwość na MSG”. O innych jego
możliwych skutkach poczytajcie w sieci. Jego dodatek najczęściej maskuje braki
smakowe i jakościowe produktu sprawiając, że chętnie zjadamy coś, co normalnie
by nam już tak nie smakowało. Zwiększa to ryzyko spożywania „pustych kalorii” w
małowartościowych posiłkach i otyłości. Sprawdzajmy więc składy produktów.
Producenci już co raz częściej umieszczają wręcz napis na przedzie opakowania „bez
glutaminianu sodu”.
- syrop glukozowo fruktozowy: środek słodzący,
który znajdziemy prawie wszędzie: w jogurtach, deserach, ciastkach, sokach,
napojach (także dla dzieci), słodyczach, sosach, płatkach śniadaniowych,
dżemach… można jeszcze długo wymieniać. Kiedy zaczęto zwracać uwagę na
nadmierne spożycie cukru, co raz częściej zaczął się pojawiać w produktach,
ponieważ wygląda „niewinnie” – nie ma w składzie „złego” cukru, jest syrop
wyprodukowany z kukurydzy. Kolejnym bonusem dla producenta jest fakt, że jest
on dużo tańszy w produkcji. Tyle, że wcale nie jest on lepszy dla
naszego zdrowia. Podwyższa poziom złego cholesterolu, nie dostarcza żadnych
właściwościowi odżywczych i powoduje spadek wrażliwości organizmu na hormon –
leptynę, który odpowiada za informowanie mózgu o naszej sytości. Oznacza to, że
zjemy/wypijemy danego produktu więcej, niż powinniśmy. Oficjalnie przyznano, że
jest on odpowiedzialny za falę otyłości w USA i może prowadzić do cukrzycy.
Przeczytajcie na ten temat więcej w sieci.
4. Smak
Każdy ma inny smak i gust. To, co dla jednego będzie
przesolone, dla drugiego będzie niedosolone. Dlatego gotując nie należy
się niewolniczo trzymać przepisu. W końcu nie gotujemy sztuka dla sztuki, by
efekt naszej pracy wyrzucić, tylko dla nas i dla rodziny. Danie ma NAM smakować.
Dlatego analizujmy przepis, zwiększając ilość składników, które lubimy a
zmniejszając ilość tych, za których smakiem nie przepadamy. Szczególnie łatwo
jest to osiągnąć w przypadku przypraw podstawowych, jak sól pieprz czy ostra
papryka/chili.
Przede wszystkim: próbujmy potrawę! To
nic, że przepis zaleca ½ łyżeczki pieprzu. Jeśli dla nas danie jest za mało
wyraziste, wsypmy więcej. Potrawa ma smakować nam, a nie jedynie
autorowi przepisu. Sprawdzajmy smak i doprawiajmy dodatkowo danie pod koniec
gotowania, kiedy osiągnęło już swój ostateczny smak.
Jeśli chodzi o ostrość dań, bardzo łatwo nią
manipulować – generalnie żaden przepis na danie pikantne nie straci za wiele,
jeśli uczynimy je trochę mniej pikantnym. I odwrotnie – jeśli danie jest za
mdłe, możemy je łatwo „ożywić” odrobiną pikanterii.
Uważam, że istota smaku potraw tkwi nie tyle w
nadzwyczajnych umiejętnościach kucharza, co w jego zaangażowaniu i
dobrych chęciach.
Jeśli będziemy gotować z niechęcią, byle jak –
zazwyczaj osiągniemy byle jaki efekt. Jeśli zaś gotujemy „z sercem”, zazwyczaj
efekt będzie dobry. Wiele rzeczy można wyćwiczyć i przychodzą one z czasem,
jednak owo „serce” jest czymś, czego podrobić się nie da. Myślę, że dlatego
właśnie z rozrzewnieniem, często po wielu latach, wspominamy przepyszne dania
ukochanym Mam, Babć, czy Cioć. Chociaż często jesteśmy w stanie odtworzyć
poszczególne potrawy, nie odnajdujemy już w nich tego „czegoś”, czym zazwyczaj
było „serce” przygotowującej je dla nas osoby, czyli jej uczucie do nas, wyrażone
poprzez troskę i staranie włożone w przygotowanie posiłku. Żadna zupa grzybowa
nie smakuje tak, jak grzybowa mojej Babci Julci, żadne mięso duszone nie mięsem
mojej Mamy.
"Myślę, że gotowanie z
zaangażowaniem jest miłością, nie sądzicie? Najpyszniejszy smakołyk, jaki
ugotujecie dla bliskiej osoby, jest jednym z najmilszych podarunków." -
Julia Child
Julia Child
Mimo, że jedzenie jako czynność jest koniecznością
fizjologiczną wszystkich żywych istot, postarajmy się podejść do przygotowania
posiłków nie jako jedynie do kolejnego obowiązku na naszej głowie, czy jak do
przykrej konieczności. Po pierwsze, rozdzielajmy obowiązki sprawiedliwie
wśród wszystkich domowników. Po drugie, niech nam zależy, by efekt naszej pracy
był dobry. Zaangażujmy się w to, co robimy. To tak niewiele :) . Skoro już
musimy jeść – jedzmy smacznie.
Dobry nastrój osoby gotującej, moim zdaniem, ma duży
wpływ na smak i efekt ostateczny. Jeśli gotujemy z niechęcią, w stresie, w
sytuacji nerwów i napięcia, nawet najbardziej doświadczonej osobie mogą
przytrafić się najbanalniejsze pomyłki. Tak, jak na obrazku na początku wpisu –
kiedy gotujemy bez niepotrzebnego napięcia, „na luzie” – efekty są świetne. Gdy
zaś dopuścimy do siebie za dużo złych emocji, damy wziąć górę stresowi, nerwom
i napięciu „co-też-oni-na-to ciasto-powiedzą” – łatwo o porażkę.
Jeśli jeszcze nie usnęliście i nadal czytacie, mam dla
Was na zakończenie jeszcze jeden cytat Julii Child:
„Nauczcie się gotować, próbujcie nowych
przepisów, uczcie się na błędach, bądźcie nieustraszeni,
i przede wszystkim BAWCIE SIĘ DOBRZE!”
Komentarze
Prześlij komentarz